sobota, 18 marca 2017

Rozdział Pierwszy


   – Dziękuje Elizabeth, możesz już iść – powiedział pan Benson wyjmując z rąk dziewczyny, grubą, niebieską teczkę – Mam nadzieję, że nie zaglądałaś do środka.
  – Nie ufasz mi wujku? - spytała drobna, szatynka.
Przez chwilę uważnie wpatrywała się w oczy mężczyzny, aż wreszcie machnęła dłonią, dając tym samym znak, że nie oczekuje odpowiedzi.
  – Wiesz, że nie o to chodzi. Twój ojciec nie lubi gdy, ktoś poza pracownikami firmy, ma wgląd w dokumenty.
Arthur dobrze wiedział, że jego bratanica zna zasady panujące w firmie. Mimo wszystko wolał wytłumaczyć dziewczynie, swoją zapobiegliwość.
  – Wiem – odpowiedziała Elizabeth, cicho wzdychając.
  – Lepiej już zmykaj – dodał, posyłając jej delikatny uśmiech.
  – Ale, wujku – zaprotestowała dziewczyna. Skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała prosto w oczy mężczyźnie. W tym momencie Arthur zdał sobie sprawę z podobieństwa Elizabeth do ojca. Jego brat, Jeremy zachowywał się identycznie. Te same gesty i świdrujące spojrzenie, które nie pozwalało pozostać obojętnym na ich prośby. Elizabeth bez wątpienia wdała się w ojca.
  – Chcę się zobaczyć z ojcem, obiecał mi – powiedziała stanowczo dziewczyna.
     Mężczyzna przez chwilę milczał. Nie miał pojęcia jak ma przekazać dziewczynie wiadomość. Jej ojciec nie znajdzie dla niej czasu, ani dzisiaj, ani jutro, ani za tydzień. Zaledwie kilka godzin temu, dowiedział się o dwutygodniowym wyjeździe do nowo otwartych laboratoriów w Kopenhadze. Jako właściciel MEDRO – najlepiej prosperującej na rynku firmy, nie mógł odmówić. Łączenie pracy chemika, laboranta, wynalazcy i konstruktora, było trudne, jednak obaj bracia Benson zawsze o tym marzyli. Chcieli pomóc ludzkości, stworzyć nowy świat. Podzielili firmę na sektory. Każdy posiadał oddzielne piętro, za którego drzwiami, kryła się tajemnica. W budynku było dwadzieścia pięter i tyle samo sektorów. W jednym z nich pracowano nad lekarstwami, na nieuleczalne choroby, w kolejnym prowadzono badania, dotyczące bezpośrednio ludzkiej natury. To wszystko było tylko przykrywką, dla tego co działo się w sektorze szesnastym. Z tym łączył się wyjazd, młodszego z braci Benson.
  – Liza...dzisiaj to nie możliwe. Twój ojciec dostał nagły telefon, za chwilę leci do Kopenhagi – wyjaśnił mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny – Na pewno jest mu przykro – dodał.
     Arthur zawsze cenił swojego brata. Uważał, że jest niezwykle pracowity i ambitny, a przez to osiągnął znacznie więcej, niż on. Jednak opór Jeremy'ego przekładał się na jego relacje z córką. Poświęcił się pracy, odsuwając od siebie rodzinę. Tego Arthur nie potrafił zrozumieć. Sam nie miał dzieci, dlatego starał się poświęcać dużo czasu swojej bratanicy. Czasami miał wrażenie, że jest bardziej obecny w życiu dziewczyny, niż jej ojciec. Po śmierci Cassandry, Jeremy się załamał. Żal i frustrację, przelał na niczemu nie winną córkę. Elizabeth bardzo przeżyła śmierć matki. Z wesołego dziecka, stała się zamkniętą w sobie nastolatką, jednak nie znienawidziła ojca, a wręcz przeciwnie. Stale zabiegała o jego uwagę. Arthurowi było żal dziewczyny. Wiedział jak wiele znaczą dla Elizabeth spotkania z ojcem, jednak nie potrafił wpłynąć na decyzję brata. Nie miał takiego przebicia.
  – Jest mu przykro – warknęła szatynka – Jest mu przykro? - powtórzyła głośniej, aby po chwili wybuchnąć gwałtownym śmiechem.
  – Elizabeth… - powiedział mężczyzna, chcąc uspokoić dziewczynę.
  – Wujku, ty nic nie rozumiesz! - krzyknęła, a wyraz jej twarz uległ zmianie – Dla ojca nie liczy się nic poza pieprzonymi badaniami. Ten wasz sektor szesnasty! Od dwóch lat nie interesuje go nic oprócz tego eksperymentu – warknęła – Wiesz kiedy był ze mną ostatnio w kinie, albo na spacerze? - spytała, a jej głos nieco złagodniał.
Arthur pokręcił głową. Był dorosły, jednak nie miał pojęcia, jak ma się zachować w tej sytuacji.
  – Właśnie… trzy lata temu – wyjąkała dziewczyna, próbując powstrzymać drżenie głosu – Trzy lata! - krzyknęła – Przekaż mu, że nie ma już córki – dodała odwracając się.
     Mężczyzna stał w miejscu. Patrzył na oddalającą się sylwetkę bratanicy, nie mogąc wydusić nawet słowa. Nie zrobił nic złego, a czuł się jakby to była jego wina. Dlaczego nie miał wpływu na własnego brata? Dlaczego pozwalałby ten ranił tak własną córkę? W tym momencie Arthur zdał sobie sprawę, że tak dłużej być nie może. Gdy Jeremy wróci z wyjazdu, musi z nim poważnie porozmawiać. Jeśli brat nie zmieni swojego postępowania, straci córkę. Tym razem na zawsze.
     Elizabeth szybkim krokiem opuściła wieżowiec. Nie odpowiedziała nawet na pożegnanie recepcjonistki, co zazwyczaj robiła. Korzystając z tego, że światło zmieniło się na zielone, przeszła na drugą stronę ulicy. W oknie salonu samochodowego, znajdującego się naprzeciwko wieżowca, który chwilę wcześniej opuściła, dostrzegła plakat. „Firma MEDRO zaprasza studentów, na dzień otwarty.” Dziewczyna prychnęła i pokręciła głową. Dla obcych osób ojciec miał czas. Właściwie miał czas dla wszystkich tylko nie dla niej.
     Naciągnęła kaptur na głowę. Niebo się zachmurzyło. Zaczął padać deszcz. Mimo tego, Elizabeth nie zamierzała wracać do domu. Nienawidziła angielskiej pogody. Nigdy nie wiedziała co ma na siebie włożyć. Zmienność pogody, nigdy nie wpływała korzystnie na jej samopoczucie. Nie lubiła deszczu. Zawsze miała wrażenie, że niebo płacze, a ona miała ochotę płakać, razem z nim. Ponura aura, sprzyjała rozmyślaniom, a im bardziej dziewczyna zatracała się we wspomnieniach, tym trudniej było jej powrócić do rzeczywistości. Jednego była pewna – nigdy nie polubi Londynu. Szarego, ponurego, obcego miasta, do którego Elizabeth nie była w stanie się przekonać. Obwiniała je za utratę ojca. Gdy mieszkali w Averie, wszystko było inaczej.
     Averie to małe miasteczko, oddalone od Londynu o, około sześćdziesiąt kilometrów. Zamieszkiwane zalewie przez, nieco ponad dwa tysiące mieszkańców. W skład miasteczka wchodziło kilkanaście ulic, kilkadziesiąt domów, pięć sklepów i duża ilość lasów. Centralnym punktem miasta, był park, obok którego przebiegała linia kolejowa. Elizabeth doskonale pamiętała owy park. Zawsze w niedzielę, razem z ojcem chodzili tam, wylegując się na trawie, tuż przy stawie. Wtedy jeszcze ojciec, miał dla niej czas. Dziewczyna pokręciła głową, starając się odgonić, przykre wspomnienia.
     Czasami zastanawiała się na tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby ojciec nie zapragnął przeprowadzki. Może wszystko byłoby po staremu? Jej ojciec i wujek, od zawsze dużo pracowali. Zawsze przynosili dokumenty do domu, stale coś poprawiając. Elizabeth nie jednokrotnie widziała ojca, pracującego do późnych godzin nocnych. Czasami chodził zamyślony, zmęczony, jednak dla niej zawsze potrafił wygospodarować chwilę. Ich relacje uległy zmianie, po śmierci matki dziewczyny. Cassandra zginęła w wypadku, gdy Elizabeth miała sześć lat. Od tamtej pory, zachowanie ojca zmieniło się diametralnie. Zaczął się od niej odsuwać. Od wypadku minęło już dwanaście lat, a Elizabeth czuła się tak jakby, to wydarzenie, miało miejsce zaledwie kilka dni temu. Wujek Arthur kiedyś powiedział, że Jeremy nadal nie uporał się ze stratą, Cassandry. Elizabeth rozumiała ojca. Dla niej strata matki, również była ogromnym szokiem. Z upływem lat, coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo brakuje jej matki. Zachowanie ojca, w żaden sposób jej nie pomagało. Gdy próbowała dowiedzieć się czegoś na temat mamy, ojciec zbywał ją półsłówkami. Z domu zniknęły fotografie kobiety i wszelkie drobiazgi, które do niej należały. Nie było niczego, co mogło potwierdzić, że ktoś taki, jak Cassandra Benson, kiedykolwiek istniał. Elizabeth było ciężko się z tym pogodzić. Gdy matka zmarła, była dzieckiem. Obraz kobiety, zachowany we wspomnieniach, zaczął blaknąć. Bała się, że z czasem, całkiem zniknie. Dlatego bolało ją, że ojciec nie chce jej pomóc w zachowaniu wspomnień.
     Elizabeth przystanęła pod sklepem. Przez chwilę wahała się czy wejść do środka. Ostatecznie popchnęła drzwi i ruszyła wprost do kasy. Przystanęła przy ladzie, skupiając wzrok na półce, gdzie znajdowały się alkohole. Po krótkich oględzinach, zdecydowała się na zakup, zwykłej wódki. Ekspedientka poprosiła ją o dowód. Dziewczyna prychnęła i nieco zbyt, orientacyjnie pokazała jej dokument. Zapłaciła i opuściła, mały, osiedlowy sklep, chowając zakup w torebce. Chciała się napić, jednak nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. Wolnym krokiem ruszyła w stronę swojego, ulubionego miejsca. Mimo nienawiści do Londynu, dało się tutaj znaleźć, coś interesującego. Skręciła w boczną uliczkę, później w kolejną, aż wreszcie, dotarła nad małą rzeczkę. Zeszła w dół, po kamiennych schodach. Znalazła się tuż przy brzegu. Wolnym krokiem, ruszyła w stronę małego pomostu. Był stary. Deski zaczynały próchnieć, a balustrady, które go podtrzymywały, już dawno zaszły rdzą.
     Elizabeth przychodziła tu dość często. Była przyzwyczajona do złowrogiego skrzypienia, które wydawały deski, gdy tylko zrobiło się krok. Tak było i tym razem. Szatynka usiadła na skraju pomostu, podciągając kolana pod brodę. Przez chwilę siedziała w tej pozycji, wpatrując się w wodę. Krople deszczu, uderzały o taflę, robiąc na niej coraz to ciekawsze, wzory. Dziewczyna westchnęła wyjmując z torby butelkę z przezroczystym trunkiem.
Nie przepadała za alkoholem, do niedawna była jego przeciwniczką, jednak ostatnio coś się zmieniło. Alkohol dawał ukojenie, był odskocznią od problemów. Elizabeth wiedziała, że to nie ma przyszłości, a jej 'związek' z napojami procentowymi, nie może trwać długo, jednak na razie nie umiała poradzić sobie z problemami, w inny sposób.
   – Benson, ty tutaj?
Dziewczyna podskoczyła. Doskonale wiedziała do kogo należy ten głos, jednak nie miała pojęcia co Josh robi właśnie tutaj. Jak to możliwe, że ze wszystkich ludzi zamieszkujących Londyn, musiała spotkać właśnie jego? To musiał być jakiś kiepski żart.
  – Jak widać – mruknęła nie obdarzając go spojrzeniem.
  – I do tego pijesz…fiu-fiu – zagwizdał wchodząc na pomost – Tego się po tobie nie spodziewałem – dodał.
Potem nie zważając na protesty dziewczyny, usiadł obok niej.
  – Spadaj MacGlover, chcę zostać sama – warknęła szatynka, piorunując chłopaka wzrokiem.
      Josh MacGlover chodził z Elizabeth do szkoły. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o niebieskich oczach. Wiecznie uśmiechnięty, żartowniś, grający w szkolnej drużynie piłki nożnej. Typowy lovelas, do którego wzdychała większość dziewczyn ze szkoły, ale nie Eizabeth. Oboje szczerze się nienawidzili. Ich rodzice pracowali w konkurencyjnych firmach, każde z nich było przekonane o wyższości nad drugim. Nigdy nie spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, aby się poznać. Ich nienawiść i uprzedzenie były raczej „dla zasady”. Tak było od początku szkoły. Żadne z nich nie szukało kontaktu z drugim, dlatego Elizabeth była zaskoczona zachowaniem Josha. Starała się, jednak w żaden sposób nie zdradzić prawdziwych emocji.
   – Dlaczego chcesz zostać sama? - spytał Josh, a Elizabeth posłała mu pełne litości, spojrzenie.
  – A po co ludzie chcą zostać sami? - mruknęła – Muszę pomyśleć – dodała po chwili.
  – Nad czym?
  – Jest kilka spraw. Niektórzy mają problemy, MacGlover, nie łudzę się, że to zrozumiesz – westchnęła Elizabeth.
Otworzyła butelkę i upiła z niej sporego łyka trunku. Skrzywiła się i przymknęła powieki.
  – Jakie Ty możesz mieć problemy? - spytał chłopak unosząc brew – Ojczulek zapewnił Ci wszystko co najlepsze.
  – Stwierdzasz fakty. Nie próbujesz mnie zrozumieć – warknęła dziewczyna zaciskając pięści – Nic nie jest takie jak Ci się wydaje – mruknęła.
  – Naprawdę? Coś w twoim idealnym życiu nie idzie po myśli? - zakpił Josh.
  – Odwal się – warknęła Elizabeth.
Z każdą chwilą Josh irytował ją coraz bardziej.
  – Właściwie po co tu przylazłeś? Chcesz się nade mną poznęcać? - Elizabeth skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła wzrok w chłopaka.
  – Wręcz przeciwnie. Raz chciałem być miły, ale jak widać coś nie wyszło – Josh wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął.
  – Nie wiem co ty kombinujesz, ale ta rozmowa do niczego nie prowadzi – powiedziała dziewczyna, a ton jej głosu odrobinę złagodniał.
  – Wręcz przeciwnie, chcę żebyś coś zrozumiała… - zaczął chłopak, jednak Elizabeth mu przerwała.
  – Ty też coś zrozum. Nie chcę dłużej przebywać w Twoim towarzystwie – warknęła – Zostaw mnie w spokoju – dodała stanowczo.
     Elizabeth przez chwilę patrzyła prosto w tęczówki chłopaka. Nie potrafiła go rozgryźć. Nie miała pojęcia, dlaczego Josh postanowił się do niej dosiąść, a tym bardziej co go sprowadzało w te okolice. Jeśli się nie myliła, chłopak mieszkał po drugiej stronie miasta. Jego pojawienie się tutaj, o tej porze, nie mogło być zbiegiem okoliczności. Tym bardziej, że znajdowali się niedaleko firmy jej ojca.
  – Śledzisz mnie MacGlover, prawda? - spytała stanowczo nie odrywając wzroku od chłopaka.
  – Nie schlebiaj sobie Benson – mruknął sarkastycznie Josh i parsknął śmiechem.
  – W takim razie co robisz w tej okolicy? - spytała dziewczyna.
Coś sprawiało, że nie do końca wierzyła, w zaprzeczenie chłopaka.
  – Spytaj Nate'a – odparł chłopak, a Elizabeth uniosła brew.
Nie miała pojęcia co jej przyjaciel miał wspólnego z całą sprawą.
  – Nie mówił Ci? To, aż dziwne biorąc pod uwagę, że jesteście swoimi spowiednikami – mruknął Josh i wzruszył ramionami – Odbieraliśmy stroje dla drużyny, trener nas wysłał – sprostował chłopak.
Dziewczyna kiwnęła głową. Rzeczywiście. Nate coś wspominał, jednak zupełnie o tym zapomniała. Teraz było jej głupio, że tak pochopnie oskarżyła Josha, jednak zważając na ich relacje, miała prawo podejrzewać go o wszystko.
  – Nadal coś mi nie pasuje – powiedziała po chwili – Gdzie w takim razie jest Nate?
  – Pojechał do szkoły. Musi oddać stroje trenerowi – wyjaśnił Josh.
  – Okey, ale z tego co mi wiadomo, autobusy do naszej dzielnicy, odchodzą z centrum, co Cię tu przywiało? - spytała Elizabeth przenosząc wzrok na bruneta – Mówiąc „Tutaj” mam na myśli, to konkretne miejsce – mruknęła wskazując głową na pomost.
  – Spuść z tonu Benson, spokojnie – powiedział Josh pokazując zęby w uśmiechu - Wymieniałem komórkę w salonie... – mówiąc to wyciągnął z kieszeni telefon – gdy wychodziłem, zobaczyłem Ciebie i hhhym… postanowiłem sprawdzić gdzie pójdziesz.
  – I tu Cie mam, MacGlover! - krzyknęła niespodziewanie Elizabeth.
Josh był tak zaskoczony nagłym wrzaskiem dziewczyny, że omal nie wpadł do wody.
  – Jednak mnie śledziłeś – dodała szatynka przybierając stanowczy wyraz twarzy.
  – Daj spokój. Miałem zaraz znikać, ale twoja wizyta w sklepie o dumnej nazwie 'Alkohole świata', utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli za Tobą nie pójdę, może mnie ominąć coś ciekawego – dodał chłopak, wciąż się uśmiechając.
  – To nadal nie brzmi zbyt przekonująco – mruknęła Elizabeth unosząc brew.
  – No dobra, masz mnie – westchnął Josh, unosząc ręce w poddańczym geście – Zamierzałem Cię utopić, a potem odejść ze świadomością wykonania misji życia – dodał, starając się by zabrzmiało to jak najbardziej przekonująco.
  – Z Tobą, nie da się normalnie porozmawiać.
Elizabeth teatralnie wywrócił oczami i upiła łyk trunku z butelki, którą trzymała w dłoni. Widząc wzrok Josha, poddała mu butelkę.
  – Nareszcie myślisz, Benson – mruknął chłopak i upił sporego łyka, nawet się nie krzywiąc.
    Dziewczyna zamilkła, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Była pewna, że Josh coś ukrywa. Przeważnie się unikali, a ich wątpliwa relacja, ograniczała się do wypowiedzianego, okazjonalnie „cześć” gdy mijali się na korytarzu. To, że Josh za nią poszedł mogło mieć dwie przyczyny. Albo zwariował i kwestią czasu było umieszczenie go w zakładzie zamkniętym, albo miał jakąś sprawę. Jako, że Elizabeth nigdy nie uważała, Josha za kogoś normalnego, bardziej prawdopodobna wydawała się druga z opcji.
  - Na pewno tylko o to chodzi? - spytała po chwili przenosząc wzrok na bruneta.
Josh już miał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się zawahał. Powstrzymał się przed złośliwą uwagą i przygryzł policzek od środka. Ta czynność utwierdziła Elizabeth w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Nie chciała pośpieszać chłopaka w obawie, że nie wyjawi jej prawdy. Przesunęła się do tyłu, rozprostowując nogi, jednak wciąż nie spuszczała wzroku z Josha.
  – Nie wiem jak mam Cię o to zapytać – zaczął Josh, ale dziewczyna mu przerwała.
  – Najlepiej prosto z mostu.
  – Widzisz Benson, to nie jest takie proste – mruknął chłopak – Chodzi o firmy naszych rodziców. Wydaje mi się, a w zasadzie jestem pewien, że oni nad czymś pracują – dodał.
  – Josh, to firma. Jasne, że nad czymś pracują – Elizabeth wzruszyła ramionami.
  – Nie o to chodzi. W firmie matki, jest jedno piętro na które nie mogę wchodzić, nikt z pracowników zapytany o to co dzieje się za drzwiami, nie chce puścić pary z ust. Przez przypadek w ręce wpadły mi jakieś badania. Niewiele zrozumiałem, ale jestem pewien, że to nic dobrego. Wydawało mi się, że możesz coś wiedzieć. Słyszałem rozmowę matki z jednym z profesorów. Wspominali coś o firmie Twojego ojca, że depcze im po piętach.
Elizabeth słuchała chłopaka w milczeniu. Niemal od razu przed oczami, pojawiło jej się piętro szesnaste. Myślała, że przesadza, a jej uprzedzenie do tego eksperymentu, wynika z zazdrości o ojca, jednak słowa Josha, utwierdziły ją w przekonaniu, że nie może tak po prostu zostawić tej sprawy.
  – W MEDRO, też jest takie piętro. Ojciec nic mi nie mówi, a dokumentacji strzeże jak oka w głowie. Nie pomogę Ci. Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale musi to być coś ważnego. Dla ojca wszystko przestało się liczyć. Praktycznie zamieszkał w firmie – mruknęła Elizabeth cicho wzdychając.
  – Skądś to znam – powiedział niespodziewanie Josh i pokręcił głową – Cokolwiek to jest, nie wydaje mi się, żeby było warte takiego zachodu.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
  – Ciężko to stwierdzić, nie wiedząc o co chodzi – powiedziała Elizabeth – Ale przesadzają. Z tym się zgadzam.
  – Po prostu nie wierzę – mruknął Josh łapiąc się za głowę – My, my normalnie rozmawiamy.
  – Świat schodzi na psy – stwierdziła Elizabeth i cicho się zaśmiała.

******
Rozdział pierwszy za nami. To moje drugie podejście do tego opowiadania. Zabrałam się za poprawki, zmieniłam niemal wszystko. Mam do tej historii ogromny sentyment, gdyż to mój pisarski debiut. Pierwsza historia, którą napisałam sama, nie wzorując się na żadnym uniwersum. Od początku do końca, działa tu tylko moja pokręcona wyobraźnia. :) Na razie zbyt dużo się nie dzieje, nie ma jeszcze "fajerwerków", ale jak wiadomo wstępy są najgorsze. Mam nadzieję, że uda mi się jednak czymś Was zainteresować i dacie mi szansę. :) Komentarze bardzo mile widziane. Pozdrawiam! :)